Przejdź do głównej zawartości

105. Z cyklu "Powiedział co wiedział" - Bez wiary nie da się żyć - tak powiada Matczak.

Bez wiary nie da się żyć.
Marcin Matczak.
Kogo Ci przypomina profesor Marcin Matczak? Zastanawiałem się nad tym pytaniem, bo z kimś mi się mocno kojarzył. W pierwszej chwili uległem złudzeniu, że chodzi o Tomasza Terlikowskiego sprzed wybuchu afer pedofilskich w polskim kościele. Tomuś plótł wtedy trzy po trzy na każdy możliwy temat, pouczając innych, często w kwestiach życia i śmierci. I na tym się kończą podobieństwa, bo Tomek w końcu dojrzał do tego, by zło nazwać złem bez względu na to, czy dokonuje go członek nielubianej partii, czy też jego własny biskup. U pana profesora było trochę inaczej. Przez długi czas zajmował się teorią prawa i robieniem kasy, aż nagle doznał jakiegoś urazu i postanowił mnie nauczać, co jest dobre, a co złe. Żeby było śmieszniej, zajął się tym, gdy jego syn, przez niego wychowany, zaczął robić coś dokładnie przeciwnego. Kto ze znanych mi patocelebrytów miał podobne "olśnienie"? No kto...???
MARTA KACZYŃSKA!
Tak, to ona, znana ze swej gościnności w kroku i przyprawiania rogów swym facetom bratanica prezesa Wolski, córa Czarownicy (za o. Tadeuszem Rydzykiem) i prezydenta pierdyliardlecia, chciała prowadzić programy młodzieżowe o pielęgnowaniu cnót niewieścich. Tyle, że ona szybko się zorientowała, że na tym wózku daleko nie ujedzie i wróciła do tego, co umie najlepiej, czyli dopieszczania bogatych kochanków.
Tymczasem tata Maty brnie. Ostatnio postanowił się przebranżowić, przeczytał kilka książek i zaprzągł na pomoc teologicznych filozofów. Oczami wyobraźni widziałem jego niemający miejsca, choć możliwy dialog ze mną:
-Już święty Augustyn mówił, że Człowiek bez wiary, jest jak podróżny bez celu, jak ktoś kto walczy bez nadziei na zwycięstwo.
-Co ty powiesz? A Grzmiwój Korba z Grajdołkowa rzekł, że ni chuja, że tylko porzucając wierzenia możesz stać się prawdziwie wolnym. I co ty na to?
Oczywiście zauważasz, że zdanie "Bez wiary nie da się żyć" jest swoistą manipulacją. Ze względu na to, że pan profesor nie raczył podać definicji wiary, zawsze może ją dostosować do tego, kto ewentualnie zacznie z nim dyskusję. Jednego jednak nigdy nie będzie w stanie dokonać. Przekonać mnie, że chodzi o wiarę w wyznawanego przez niego boga. Bo i cóż miałby powiedzieć, skoro ludzi żyjących na świecie jest 8 miliardów, a chrześcijan ledwie 2,6 miliarda. 5,4 miliarda ludzi, nie mówiąc już o zwierzętach i roślinach, żyją bez wiary w boga taty Maty, mimo jego przekonania, iż takie życie jest niemożliwe. ZONK!

Piotr Bukartyk - Piasku ziarenka.

Sądzę, że wiara w to, że może się zdarzyć coś miłego, jest wystarczająca dla zdrowego psychicznie człowieka do spokojnego życia mentalnego, a i tak brak takiej wiary nie jest równoznaczny ze śmiercią. Nie wiem po jaki siusiak człowiek ten musiałby wierzyć w wielkiego gościa żyjącego w niebie (takim czymś, co lecąc samolotem rozpoznajesz, jako złudzenie), który to wszechmocny facio sprawiedliwie i surowo (w skrócie SS) osądzi cię za to, co się stało dzięki jego nieomylnemu, światłemu, boskiemu planowi. I to tyle, jeśli chodzi o moją ocenę kaznodziejskich teorii Marcina Matczaka, profesora nauk społecznych w dziedzinie nauk prawnych. 

Komentarze

  1. Widocznie pan Matczak niewiele już ma dopowiedzenia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli prawda jest to, co pisał o swej pracy po 16 godzin dziennie, oznacza to, że stracił swój najlepszy czas na coś, co mu się zdawało karierą. Widocznie jakieś autopodsumowanie go nie zadowoliło. Pytanie brzmi: Skoro nie wystarczył mu tytuł profesorski w dziedzinie, którą poznał dużo lepiej od przeciętnego Polaka, jakim cudem sądzi, że go zadowolą te kroki stawiane na oślep w dziedzinach wiedzy, które liznął na poziomie ledwie popularnonaukowym? Coś u niego ewidentnie nie zagrało, ale zdaje się tego nie zauważać.

      Usuń
  2. Coś w tym jest. Bez wiary istotnie nie da się żyć. Tylko trzeba zadać kolejne pytanie - wiary w co? Gdy sam zmagałem się z depresją, pomogła mi właśnie wiara - w to, że jeszcze będzie lepiej, że jeszcze będzie normalniej, że jeszcze dojdę do siebie i odzyskam spokój.
    Tyle, że zapewne ów pan nie miał na myśli tego rodzaju wiary, a po prostu wiarę w zabobon. Cóż, bez takiej wiary nie tylko da się żyć, ale jeszcze jakość tego życia znacznie się poprawia. Bo jedyne, co tamta wiara daje, to bezustanne poczucie winy - w zasadzie bez samej winy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mniej więcej to napisałem w ostatnim akapicie, choć zastrzegłem, że nawet brak wiary w to, że będzie dobrze, nie musi być równoważny ze śmiercią, bo człowiek nie umiera tak łatwo i może całymi latami żyć niczym zombie, czekając na śmierć. Znam takie przypadki, co najmniej dwa.

      Usuń
  3. Po co w ogóle czytać pana Matczaka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podczas robienia trzeciego fakultetu (psychologia), moja małżonka chodziła na wykłady do profesora Wiesława Łukaszewskiego. Po jednym z wykładów ktoś go zapytał "które książki by polecił do przeczytania". Profesor odpowiedział: "WSZYSTKIE. CZYTAJCIE PAŃSTWO WSZYSTKO. Nawet jeśli są słabe, będziecie wiedzieć dlaczego tak jest i dlaczego się nie zgadzacie z autorem."

      Usuń
    2. Serio? Zalecać coś takiego społeczeństwu, w którym czytanie się nie przyjęło? Ale spoko luz.

      Usuń
    3. Nie odpowiadam za zalecenia profesora Łukaszewskiego, ale rozumiem go: Mówił do ludzi, którzy aspirują do grona humanistów, intelektualistów, a część z nich chce odpowiadać za pomoc innym ludziom, część chce założyć rodziny i wychować dzieci.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

089. Dobrodziejstwo apostazji.

 (...) kościół ten nie jest drogą do świętości, lecz korporacją - i to w najgorszym wydaniu - dbającą o własny kapitał i leczącą swoje przyziemne kompleksy. Nie jest on ostoją prawdy, bo ucieka od niej i nią gardzi, a tym samym nie prowadzi też wiernych do życia wiecznego... Sebastian Wiśniewski, wicedyrektor białostockiego "Caritasu", teolog, apostata. Link do całego wywiadu z panem Sebastianem jest TUTAJ - KLIKNIJ, BY POCZYTAĆ , mnie najbardziej rozbawił fragment o reakcji proboszcza na złożenie aktu apostazji. Przylazł i zaczął pyskować, że SW zwariował, że co on sobie myśli, że co ludzie pomyślą, że daje mu dwa tygodnie na opamiętanie, że jak to coś z sytuacją w "Caritasie", to może coś da się załatwić..., mówię Ci..., palce lizać! Istny "duchu święty", oczywiście tuż po natchnięciu Wojtyły, by otaczał się pedofilami i promował ich w zamian za łapówki. Myślę, że wielkimi krokami zbliża się ten moment, gdy przyznawanie się do poparcia kościoła będzie dl

099. Co z tą odnową moralną?

 Dzisiaj więc trzeba pracować nad rozbudzaniem wiary. (...) poczynając od budowania nowych relacji, bycia dla poszukiwania tych, którzy stoją na peryferiach, pochylania się nad cierpiącymi i upadającymi. Abp. Tadeusz Wojda. Nie wiem jak Ty, ale ja sądzę, że pan Wojda powinien zacząć od wyprania własnych gaci, przygotowania własnoręcznie swojego posiłku, ogarnięcia śmieci ze swej chałupy, odkurzenia, etc... W przeciwnym wypadku pan ksiądz, biskup, a nawet arcybiskup jest zwykłym pasożytem, zazwyczaj pochylającym się nad bliźnim w sytuacjach znanych z Dąbrowy Górniczej, czy pałacu Paetza. Nie sądzę, by duchowieństwo zyskało jakąś wartość , jeżeli nie nauczy się odpowiedzialności za własne życie. A cierpiącym i upadającym nie jest potrzebny pochylający się nad nimi Wojda, bo jest im wszystko jedno, czy pan biskup istnieje, czy też nie istnieje. W ogóle co nasz Tadzio rozumie pod pojęciem "bycia dla poszukiwania tych, którzy stoją na peryferiach" (co za obleśna grypsera!), bo z t

093. Kłamcy i zdrajcy Polski.

Przeróżne znam rodzaje kłamstwa: Od przemyślnego, wielopoziomowego, aż po kłamstwo bezczelne, prostackie, parafrazując klasyka, nie dające sobie wmówić, że czarne jet czarne, a białe jest białe, kłamstwo jak to: Pan Wacek D. twierdzi, że konkordat (umowa międzypaństwowa między Polską a Watykanem) zapewnia dwie godziny religii w szkole, choć konkordat słowem o tym nie wspomina! Domyślasz się już, kim jest pan Wacek...??? Tak! To zawodowy ksiądz, biskup, a nawet arcybiskup. Myślę, że mało kto potrafi tak łgać bez zająknienia, jak ci profesjonalni blagierzy. Kolega po fachu wyżej wspomnianego pana, Jędraszewski Marek, idzie zaś o krok dalej, atakując pomysł zobowiązania szkół do umieszczania lekcji religii na pierwszej, bądź ostatniej godzinie. Słuchaj, słuchaj, bo to dobre jest..!!! Cytuję: "Próbuje się gasić światło Chrystusa w sercach i umysłach młodzieży". Mówi  to przemocowy tłuk, członek pamiętnej ekipy Paetza, opiewanej przez nieznanego wieszcza: Gdy jest ci smutno i swęd