Przejdź do głównej zawartości

078. Ominąć tradycję.


Nikt tej Wielkanocy już nie rozumie, a może i nie potrzebuje!

Ewa Kaleta, Wyborcza, Duży Format.


Oj, jak mi nie szkoda! Mam uraz do tych świąt, choć jednocześnie są dla mnie ważne, bo stanowią wyznanie i dowód mojej stabilnej rozłączności z chrześcijaństwem. Po prostu nigdy nie kupowałem tej historii o wszechmocnym facecie, który daje się zabić po to jedynie, by mógł mi wybaczyć grzechy. Nie kumam ciągu przyczynowo-skutkowego, a Ty? Zakładając nawet na chwilę, że posiadł moc darowania mi życia wiecznego, jak mu w tym pomogła jego własna śmierć? Innymi słowy: Nigdy nie rozumiałem, po co ona była i nigdy mi tego nikt logicznie nie wyjaśnił.

W dodatku Wyborczej (Duży Format) przeczytałem artykuł będący czymś w rodzaju wyboru szantaży emocjonalnych, jakimi polscy katolicy próbują zmusić członków swoich rodzin do uczestnictwa w obchodach Wielkanocy. Klikając tutaj poczytasz oryginalny tekst, a jeśli Ci się nie chce, to służę przykładami takimi, jak ta wypowiedź o córce:

(...) Amsterdam nie ucieknie przecież. A my coraz starsi. Żeby jej potem na sumieniu nie leżało, że w te odświętne dni jej tu z nami nie było!

Ta łoj!!! Cóż za troska! Ale jedźmy dalej:

Boli mnie, że nie pójdę z nią do kościoła na czuwanie. Usiadłybyśmy, pomodliły się. Ona i ja.

Gdybym był bardziej wrażliwy, to bym pawia puścił od tej słodyczy. Innymi słowy, boli kobiecinę, że nie może swego dziecka zmusić do robienia tego, co chce ona. Jak ja jej nie współczuję! Zyg, zyg, zyg, marchewka, mam ochotę powiedzieć. A zamiast się czepiać dziecka, pomódl się, żeby cię nie bolało, skoro to tak zajebiście działa! Najlepsze jest to, że kilka chwil później kobita się demaskuje:

W moim domu rodzinnym było tylko radio, całą rozrywką byli koledzy i koleżanki oraz to, co się w kościele działo. Wtedy nikt się nie zastanawiał, czy jest wierzący, czy nie, święta po prostu były!

Przecież ja to wiem! O to właśnie chodzi, by się nie zastanawiać. Po co używać mózgu, skoro można być lemingiem lezącym tam, gdzie wszyscy inni?! Ale zmuszać dzieci do tego samego?! Trzeba było szukać kontaktu z dzieckiem, kiedy był na to czas, to samo chętnie by szukało sposobności do wizyty. Nie tylko na święta. Zyg, zyg, zyg, marchewka! Babsztyl jednak nie spuszcza z tonu, udaje zatroskaną o los młodzieży:

Młodzi gorzej mają niż my, moim zdaniem. Odebrano im te przeżycia, nawet nie wiedzą za czym tęsknią, ale tęsknią, ciągle teraz te samobójstwa, zaginięcia....

Ojojoj...!!! Młodzi zdecydowali za siebie, a baba lamentuje, że im odebrano! Zatarło się jej też w pamięci, jak popularnym sposobem na bezradność wobec życia było w czasach jej młodości samobójstwo. Wieszanie się na drzewkach, trucie zapałkami, topienie, rzucanie pod pociąg. Kościół potępiał, nie chciał chować w "święconej ziemi", a samobójcy swoje!

Inna pani w tym samym artykule rozwodzi się o synach ateistach:

Raz do roku do kościoła przecież można pójść i jeden dzień w roku pościć, jak nie dla boga, to dla rodziców, dziadków i tych, co już ich się nie poznało. Bo wszyscy tak żyli i dzięki nim i ty jesteś na tym świecie, to im podziękuj w ten sposób!

Made by Adam Trbušek.
Znów szantaż emocjonalny, aż niemiło! Tym razem rób to co inni robili, żeby im w ten sposób podziękować za życie! No jasne! Już lecę! A jak dziadek kradł, to żeby mu podziękować, trzeba kraść? A jak chlał, to chlać? Jak gwałcił każdą słabszą istotę, to robić to samo? I jak srać biegali za chałupę wszyscy przodkowie, to choć raz do roku pobiec? Wzruszyłem się, a Ty?

Tuż za oknem mym - Kazik Staszewski, Tom Waits cover.

Zachęcam do lektury całego artykułu, dawno się tak nie wkurzyłem, ale też i utwierdziłem w przekonaniu, że im wcześniej się opuści toksycznych rodziców, tym lepiej. U przemocowców próby wymuszenia swojej woli nie skończą się nigdy, to są beznadziejne przypadki, które uratować może jedynie pogłębiona terapia, ale ta zależy od ich mało prawdopodobnej chęci przystąpienia do niej. Ze swojej strony dzieci mogą jedynie stanowczo egzekwować swoje prawo do własnego życia. Wtedy nawet jeśli popełnią błąd, będzie to ich błąd, a nie rodziców.

Komentarze

  1. Aaa... to ten tekst o zajączku, którego synowie dzieciom na święta nie schowają. Widziałem i już sam widok tytułu zniechęcił mnie do lektury. Odmienność doświadczeń i wychowania nie pozwala mi się wczuć w ogrom tragedii bohaterów (być może istniejących, ale całkiem też możliwe, że wymyślonych przez autorkę). U mnie nigdy nie było żadnego zajączka, ale nie mam o to do rodziców pretensji. Ani że nie chcieli chodzić ze mną do kościoła. Babka w sumie też nie bardzo chciała, ale Bóg miłościwy jest, to jej to raczej wybaczy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Dariusz, zazwyczaj jak czytam takie teksty jak ten w Wyborczej, to się zastanawiam, czy to kolejny copywriter wymyślił "sytuację" dla potrzeb klikalności. Niemniej, wypowiedzi brzmią realistycznie, może dlatego, że i na blogach czytam, jak to niektórzy współczują młodzieży, bo nie jest jej dane doświadczać tego czy tamtego (mało kto bierze pod uwagę, że on też nie był dzieckiem króla Wielkiej Brytanii i jakoś sobie z tym poradził), poza tym przedstawione wypowiedzi pełne są szantażu emocjonalnego. Szantaż emocjonalny, bezpośredni lub delegowany ("zrób to i tamto, bo babci będzie smutno, mówię ci to jako twój x,y,z"), niestety jest jednym z powszechniejszych sposobów na rozmowę z młodszymi, może i dlatego tak często relacje międzypokoleniowe wyglądają nie za dobrze. Jeśli nie da się opowiedzieć o swoich planach, wątpliwościach, odczuciach bez zagrożenia oceną i przymuszaniem do zmiany zdania, nie chce się rozmawiać, i tyle.

      Usuń
    2. @Dariusz,
      Masz rację, tego typu artykuły bywają "dziełem" copywriterow, co zauważyła Monika, jak również zauważyła realizm wypowiedzi, bo da się je znaleźć na blogach prywatnych, gdzie autorzy przedstawiają swoje opinie. Gdybyś tak szybko nie zniechęcał się do czytania, zauważyłbyś prawdopodobnie zbieżność z tym trendem w wypowiedziach blogerskich. Z jednej strony szantaż emocjonalny, a z drugiej autoprezentacja (szantażuję, bo jestem taki fajny/ taka fajna i chcę dobra najbliższych), a z tego względu najbliżsi próbują nie dać sobie swojego dobra odebrać i unikają kontaktów z szantażystami, przy czym nie każdy jest taki szczery jak ja, więc żeby nie być zmuszanymi do tłumaczenia się z wolnej decyzji, unikają nawet rozmów telefonicznych. Ja nie mam problemu z odpowiedzią:
      - Zdecydowałem, że zrobię tak i tak.
      - Mogę spytać "dlaczego"?
      - Nie możesz!
      Działa, nawet jak ktoś próbuje szantażu, to woli się wycofać, gdy widzi moją reakcję.
      @Monika,
      "Babci będzie smutno, babcia tak ciężko pracowała, a ty masz teraz wszystko i nie chcesz nawet z babcią pójść do kościoła". W przytoczonym przeze mnie artykule ktoś poszedł w szantażu jeszcze dalej, bo to niby obowiązek wobec pokoleń, które odeszły. Ciekawe czy też wobec tych, którym młodzi zawdzięczają dzieciństwo na podwórku zmienionym w gnojowisko lub nerwicę lękową. Jakie to ciekawe, że dorośli, dla których posiadanie dzieci jest wyborem, uważają że to dzieci, których się nikt o zdanie w temacie przyjścia na świat w takiej rodzinie nie pytał, mają obowiązki wobec dorosłych, a nie na odwrót. Zazwyczaj jest "mamusia/ babcia zawiodła się na tobie", a prawie wcale "twoje dzieci/ wnuczki zawiodły się na tobie".

      Usuń
    3. @Wolandzie, po przeczytaniu artykułu przyszła mi na myśli bardzo konkretna sytuacja i to nie związana z kościołem w ogóle, ale właśnie z przepływem informacji, lub jego brakiem, będącym konsekwencją apodyktyczności starszyzny. Miałam w pracy koleżankę, która zawsze wszystko lubiła, żeby było "na jej". Syn zaczął chodzić z dziewczyną, której ona nie akceptowała, więc młody stosował blokadę informacyjną. I zaraz można mu zarzucić tchórzostwo oraz inne takie tam. Ale on matkę po prostu znał, wiedział, że mu piekło zrobi, tak czy inaczej (zacznie się od wrzasków, jak to nic nie daje, będą łezki i "nie tak cię wychowałam", oraz wplątywanie w to innych osób, "porozmawiaj z nim, przetłumacz"). Skracając historię, syn wyjechał do innego kraju i stamtąd poinformował rodzicielkę, że bierze ślub i ją zaprasza. Matka oczywiście nie pojechała (ostatni bastion oporu i przymuszenia dziecka do zrobienia tego, co ona sobie dla niego umyśliła), potem focha miała przez rok. Koniec końców, koleżanka dzisiaj jeździ do obcego kraju, którym jest zachwycona, i nawet zaczęła synową chwalić, że mądra, języka się uczy. Nic z tego by się nie wydarzyło, gdyby syn tak jak jego ojciec plasterki na złamane serduszko matce przyklejał i nie podejmował żadnej decyzji, albo odwlekał w nadziei na boskie moce sprawcze albo śmierć.

      Usuń
    4. @Monika,
      To jest bardzo budująca historia, pokazująca że można obronić swoje granice i jeszcze uznanie prawa dziecka do podejmowania własnych decyzji może wyjść na dobre szantażyście. Z drugiej strony patrząc, aż strach pomyśleć co by było, gdyby dzieciak nie znalazł w sobie tyle asertywności i uległ matce.

      Usuń
    5. @Woland, bo w tej historii wcale nie chodzi o to, czy syn trafił na idealną kobietę. Może się nawet rozwieść, stwierdzić, że coś mu tam nie pasuje. Ale wszystko to jest związane z jego własnymi decyzjami. To bardzo ułatwia kontakt z innymi ludźmi, np. rodzicami. Bo możesz powiedzieć "zrobiłem tak i tak, nie wyszło mi" zamiast "gdybym cię nie posłuchał, byłbym teraz szczęśliwy". Chcesz być szczęśliwy, zadbaj o to szczęście sam - można by powiedzieć. Osoby wypowiadające się w tekście Wyborczej (o których, jeśli istnieją, nie wątpię, że czują się samotne i jest im przykro, że świat nie robi tak, jakby one chciały) muszą same zapracować na swoje dobre samopoczucie. Pozwalając sobie na zmiany, otwierając się na nowe, szukając z dziećmi kontaktu otwartego, a nie bazującego na intrygach (naskarżę siostrze/córce, jaki x,y,z jest niedobry, bo robi rzeczy nie tak, jak ja chcę) i na wchodzeniu w rolę ofiary.

      Usuń
  2. Jak to dobrze miec normalnych rodzicow, ktorzy nie tylko do niczego nie zmuszaja, ale nawet oszczedzaja koniecznosci kontaktow z kosciolem po ich smierci, bo zycza sobie swieckiego pochowku. W tym roku nawet ciasta nie upieklam, nie wspominajac o salatce, odpoczywam na luzie, a okna umylam jedynie dlatego, ze nam opryskiwali fasady jakims srodkiem antyalgowym i swiata nie bylo widac, a ja lubie miec niezaklocony widok z okna. Tak sie czasowo zbieglo, inaczej nie kiwnelabym palcem. Jak zyje, nie bylam w kosciele ze swieconka, nie przyjmowalam klechy po koledzie, a na religie to sama chcialam chodzic, bo wszyscy w klasie chodzili, wiec nie chcialam odstawác, ale skonczylam kariere na bierzmowaniu, pozniej wystapilam z tej przestepczej organizacji, zeby nie musiec finansowac pedofili. Smieszy mnie do rozpuku dochowywanie tradycji, ale zeby nie wyjsc na zbyt poboznych, opowiada sie wokolo swietowanie jakichs poganskich swiat wiosennych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście jest to duży komfort, pod warunkiem że taka normalność dotyczy tez innych niż religia dziedzin życia, bo przecież szantażu emocjonalnego można używać w przeróżnych sprawach. Jednym z najdziwniejszych tego typu szantaży, jakich doświadczyłem, był autorstwa znajomego, który namówił mnie na przyjazd do Irlandii i pomógł w pierwszych krokach na Zielonej Wyspie. Wymyślił sobie (tyle, że mi o tym wcześniej nie powiedział), że poduczy mnie w grze na gitarze i założymy zespół i będziemy pędzić żywot otoczonych panienkami rockmenów. "Odmieniłem ci życie", "gdyby mi ktoś dał taką propozycję, to bym się zesrał ze szczęścia, a ty to pierdolisz" i temu podobne histerie padały w moim kierunku. Cóż..., jestem asertywny, a w razie czego "też w ryj dać mogę dać", że tak sparafrazuję Adasia Miauczyńskiego z "Dnia Świra".

      Usuń
    2. Za slodko byloby, gdyby moi rodzice byli w kazdej dziedzinie zycia normalni, nie byli, a mama nadal nie jest, czego teraz doswiadczam na codzien, bo podjelam sie opieki nad nia u siebie w domu. Nie mialam zreszta innego wyjscia, jestem jedynaczka, a ona nie mogla juz mieszkac sama. Nie jest latwo, ani jej, ani nam, w koncu tez nie nalezymy do najmlodszych i najzdrowszych. Ja ratuje sie asertywnoscia, jednak granie na uczuciach i szantaze emocjonalne nie pozostaja bez echa. Jednym z czynnikow, ktory zawazyl na decyzji o emigracji, bylo miedzy innymi to, ze chcialam byc od nich jak najdalej, bo moje choroby, fobie i leki mam wlasnie im do zawdzieczenia. Ale co najmniej pod wzgledem religijnym mam swiety (nomen omen) spokoj, tyle dobrego.

      Usuń
  3. Obserwuję od dawna takie zjawisko - Kościół swoje , wierni swoje, coraz mniej jest ortodoksyjnych katolików, czasami ich życzenia przypominają o istocie tych świąt, ale dla większości to właśnie zajączek, jajeczka, szynka i prezenty.
    Nawet media przypominają tylko o zewnętrznej oprawie, a przede wszystkim o drogim koszyczku, jakby to wszystko do jedzenia się sprowadzało. A w koszyczkach głównie czekoladowe zające, by dzieciom sprawić radość...
    Nigdy nie obchodziłam rocznic śmierci, nawet bliskich osób, a przypominanie co roku o ukrzyżowaniu i mękach człowieka to istna tortura. Z drugiej strony, wielu oburzało się na realizm ukazania historii w filmie Gibsona "Pasja", kogo chcemy oszukać?
    W moim przypadku to nie rodzice byli toksyczni. Jedna z babć stosowała wieczny szantaż emocjonalny, by zmuszać mnie do celebrowania czegoś, czego nie rozumiałam lub się bałam.
    Z moich obserwacji wynika, że wielu ludzi nie wyobraża sobie przeżycia roku bez kalendarza kościelnego, jak i bez spowiedzi. Inni chodzą do terapeuty lub trenera personalnego, doradcy w każdej dziedzinie życia, czy to porównywalne? każdy niech sam sobie odpowie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja koleżanka (swoją drogą, praktykująca katoliczka) po obejrzeniu "Pasji" relacjonowała mi, że (cytuję): Jest to film o tym, jak przez dwie godziny napierdalają faceta. Nie chciałem oglądać tego na ekranie. Bardziej by mnie interesował film analizujący motywacje i psychologiczne reguły osób biorących udział w katowaniu i uśmierceniu Jezusa (z nim samym włącznie), tyle że ewangeliczne podejście, wyidealizowane i zerojedynkowe, oderwane od ludzkich reakcji nie daje takich możliwości, trzeba by było daleko odejść od oryginału.
      Toksyczne babcie są zjawiskiem bardzo powszechnym, szantażowanie dwóch pokoleń nie jest wcale takim rzadkim zjawiskiem. W obronie swoich granic przeszkadzają normy kulturowe "to babcia, miała ciężkie życie, długo już nie pożyje, nie rób jej przykrości". A ja znałem pewną babcię, która przeżyła męża, syna i mało brakowało, by wnuka przeżyła (kwestia kilku lat), a przecież każdy chciałby mieć przynajmniej swoje życie, skoro nie na wszystko mamy taki wpływ, jakby nam się marzyło.
      Małżonka ma lubi przytaczać nie pamiętam już czyje spostrzeżenie, że w kościele katolickim Jezus schodzi z krzyża raz do roku, a przez całą resztę czasu wisi tam przybity. To dość symboliczne.

      Usuń
    2. psychologiczne motywacje żołdaków, którzy katują głównego bohatera "Pasji" są dość proste i film to realistycznie pokazuje... garnizon na zadupiu, gdzie rozrywek zero, nawet kwestia dziwek jest dość dyskusyjna, pozostaje tedy chlanie i wpierdolenie komuś, a gdy jeszcze na legalu, to idzie się na całość... a nad tym wszystkim sfrustrowany prefekt, zesłany niczym za karę, żeby zarządzać mało kluczową prowincją, której mieszkańców ni czarneka nie rozumie i nawet nie chce mu się rozumieć... ot, i cała historyja, więcej do analizowania tu nie ma :)

      Usuń
    3. */wróć!... film rzecz jasna nie pokazuje wprost realiów garnizonu na zadupiu, więc aby pojąć, co się dzieje trzeba z grubsza znać realia historyczno - polityczne regionu w owych czasach, który przestał być zadupiem dopiero po iluś tam wiekach, gdy zaistniały początki przemysłu turystycznego tamże... bez tego faktycznie odbiór może się ograniczać do postrzegania napierdalania jakiegoś faceta...

      Usuń
    4. Czyli w sumie niewiele do rozkminiania. Po filmach religijnych nie nie spodziewam się niczego ciekawego od strony psychologicznej, ponieważ z założenia mają głosić jedyną prawdę, bez żadnych wątpliwości, więc na kilometr wieje nudą.

      Usuń
  4. nie przeczytam, bo nie mam prenumeraty GW, której nie mam, bo... bo chyba jakieś coś tam, ale nawet nie wiem, co :)
    o ile okres od chwili przesilenia zimowego przez ileś tam dni jest dla mnie stosunkowo ważny i inny od reszty /czyli jest świętem mówiąc krócej/, aczkolwiek bez żadnego związku z wierzeniami chrześcijańskimi, to przedłużony o jeden dzień weekend w okresie wiosennym nie ma żadnego znaczenia, może poza czysto towarzyskim, bo niektóre osoby w moim otoczeniu ciut poważniej te dni traktują, choć też, jak postrzegam, bez wielkiej furii... po prostu te dni to taki wygodny "punkt zbiórki" na osi czasu, gdy mogą się spotkać ludzie, którzy zwykle nie mają kiedy tego zrobić w innym terminie...
    czyli mnie się upiekło, bo mnie rodzice nie katowali przymusem świętowania tego weekendu, a w katolicki, czy chrześcijański sposób w szczególności...
    co więcej, nawet mile wspominam pewien okres, ileś tam lat pod rząd, gdy na takich spotkaniach mogłem się nagadać w czarnek, do deda, do białej kości z pewną kuzynką, z którą mieliśmy oboje tą samą falę, a innych okazji nie było... ale mnie tego przeżycia nikt nie odebrał, samo się odebrało zgodnie z zasadą, że nic nie jest trwałe...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. p.s. natomiast czasem mam drobny kłopot, gdy ktoś mi składa życzenia z okazji tego weekendu... ale drobny i zwykle wtedy robię to samo, co przy okazji tzw. "imienin", których też nie obchodzę... nie wdaję się w zbędne gadki, po prostu przyjmuję takie życzenia z uśmiechem, nie wnikając w to, że przeważnie jest to pusty rytuał i coś tam zwykle mruknę w rewanżu, a co mruknę, to jest bez znaczenia jeszcze bardziej, ten ktoś nawet na to nie zwróci zwykle uwagi...

      Usuń
    2. Ja również sądzę, że nie mam problemu ze świętami, jeżeli już, to drobny dyskomfort wynikający z niektórych uciążliwości (wzmożony ruch lotniczy przed świętami, kolejki w sklepach, a potem, w same święta, drastyczne zmniejszenie liczby punktów detalicznych i połączeń komunikacyjnych). Ja mam problem z ludźmi używającymi szantażu emocjonalnego. Tak się dobrze składa, że świetnie sobie z nimi radzę, co nie oznacza, iż mi nie przeszkadza istnienie tego zjawiska.
      Jako że jestem z natury ufny, tzn. nie wyobrażam sobie podejrzewania "na dzień dobry" ludzi o złe intencje, wszelkie życzenia traktuję jako miłą uprzejmość, którą odwzajemniam, zupełnie tak samo, jak "dzień dobry", czy "dobry wieczór" lub "bezpiecznej podróży". A że padają one przy okazji świąt, jest to mało istotne.

      Usuń
    3. fakt, szantaż emocjonalny jest jedną z technik manipulacji, którą oceniam jako mocno paskudną...

      Usuń
  5. Okropieństwa, pasywno-agresywne takie. A jak słyszę "bo zawsze tak było", to odpowiadam, że zawsze było też niewolnictwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, to zachowanie pasywno-agresywne, w dodatku połączone z próbą przekonania, że to dla dobra ofiary tego ataku. Mnie od razu włącza się opór.

      Usuń
  6. Zastanawiam się w kontekście ostatnich wydarzen - "rewelacji" na temat JP2 i obrzydliwego molestowania chlopca przez Dalajame,czy ludziom (rożnych wyznan)nie przyjdzie do głowy,ze ta "potrzeba boga"jest jakimś bardzo chorym pragnieniem,czy mając takie dowody nadal będą calować pierscienie,padać na kolana przed rożnymi dziadami w bialych,czarnych czy czerwono- pomaranczowych szatach? Te wszystkie szantaże - choinki,koszyczki,baranki to konsekwencja tej potrzeby "duchowej", potrzeba obrzędowości, świetości ,magii,cudow i nie wiem jeszcze czego .. za każdą cenę...jak widać:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z okołowielkanocnych rytuałów mnie najbardziej odraża zbiorowe ślinienie figurki faceta z grobu, podobnie jak ślinienie krzyża, czy też faceta na krzyżu. Innym rodzajem ślinienia, dla wybranych, jest ślinienie pierścienia (biskupiego, papieskiego), to też jest ciekawy od strony epidemiologicznej obrzęd.
      Co do papieża (tego papieża) i dalajlamy (tego dalajlamy), to widać wyraźnie, jak pozycja chodzącej wyroczni zgromadziła w nich pychę i poczucie bezkarności. Coś sobie jeden z drugim umyślił i roiło im się, że inni się muszą podporządkować. Niestety, ale to wierni zbudowali w nich tego zajoba. Gdyby w każdym pierdnięciu nie doszukiwali się sentancji, to "przywódcy duchowi" mocniej by stąpali po ziemi.

      Usuń
    2. W kwestii Dalajlamy:

      Adam Kozieł, ekspert ds. Chin i Tybetu, przypomniał w TOK FM, że wspomniane nagranie zostało zarejestrowane w lutym. Odtąd wisiało w sieci i nie budziło niczyjego zgorszenia, dopóki nie przedostało się do świata zachodniego. - Bo ta scenka to tradycyjna buddyjska przekomarzanka dorosłych z dziećmi. Dorosły mówi: "Najpierw pocałuj mnie w policzek, teraz czółko do czółka, nosek do noska, a w końcu buziak". Później dodaje: "Dostałeś już ode mnie wszystko. Jeśli jeszcze czegoś ode mnie chcesz, możesz tylko zjeść mój język". Ot, cała zabawa. To jakby Dalajlama powiedział do dziecka: "Ene due rike fake", a następnego dnia wszyscy Terlikowscy tego świata krzyknęliby: "Fake?! Co Dalajlama chciał przez to powiedzieć chłopcu?" - mówił ekspert Helsińskiej Fundacja Praw Człowieka, nawiązując do słów katolickiego publicysty Tomasza Terlikowskiego, który nazwał zachowanie Dalajlamy "seksualnym wykorzystywaniem".

      Jak wyjaśniał rozmówca Piotra Maślaka, w tybetańskiej kulturze pokazywanie języka jest od IX wieku gestem powitania. - To nie gest seksualny. Nie ma tam takich skojarzeń, jakie my mamy. Każdy, kto był na wyprawie w Himalajach i spotkał tam starszych Tybetańczyków, widział, że pokazują mu język – opowiadał gość TOK FM. (...)
      Zdaniem eksperta w kulturze zachodniej nakładamy na ten prosty gest swoje "filtry", bo przywykliśmy do skandali pedofilskich z udziałem duchownych katolickich. - To projektowanie na Tybetańczyków naszych fobii, lęków. To pokazuje, że to my mamy kłopot z tą sytuacją. Powinniśmy się zastanowić, dlaczego tak szybko biegniemy na lincz czy pogrom – stwierdził.

      Całość tutaj:
      https://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103086,29659026,dalajlama-dziecko-i-ssanie-jezyka-ekspert-o-swietoszkowatym.html

      Usuń
    3. @Dariusz, masz rację, nakładamy swoje kalki, pewnie tak jest w każdym innym przypadku obserwacji obcych kultur, tyle że nie zawsze odmienność kulturowa jest usprawiedliwieniem, że tak wspomnę obrzezanie lub ubój rytualny. To, że kulturowo mnisi wobec swych uczniów zachowują się chamsko, nie świadczy o nich dobrze.

      Usuń
    4. Dopuszczam oczywiście myśl, że to niewłaściwa interpretacja tego, co jest inaczej kodowane w obcej nam kulturze. Ale powiem Ci @Dariuszu, że już od dłuższego czasu powstrzymuję się od zapodawania cytatów z Lhamo Dondruba (dzięki temu wpisowi dowiedziałam się, jak gościu ma naprawdę na imię, bo wyszło szydło z worka, że Tenzin to też ksywa), choć w przeszłości z dwa-trzy się mi podobały. Ta zmiana we mnie jest związana z rozciągniętą w czasie refleksją jak niewiele się różni reakcja wiernych wyznania, które bardzo dobrze znam, z reakcjami w pobliżu takich osób "świętych alternatywy" jak np. Lhamo. Wdupowlazłość, rechotanie z nieśmiesznych żartów, pozwalanie tej osobie na zbyt wiele i przykładanie do jej czynów innej, bardziej pobłażliwej miary. Fajnie podsumowała to Paulina Młynarska, która miała okazję rozczarować się joginami. Wszystko to stare (lub młode, to tym smutniej) capy udające, że im nie staje, wyniesione na piedestał przez biedaków szukających sensu życia. Nie kupuję już tego, choćby nie wiem w jak alternatywnym opakowaniu.

      Usuń
    5. @Monika, jeżeli chodzi o wschodnich guru, to już za dzieciaka stwierdziłem, że muszą być strasznie pojebani (jakoś inne słowo nie oddaje tego, co chcę wyrazić), za sprawą filmów o różnych karatekach, wojownikach etc. Tępe, zarozumiałe bubki, wyżywające się na swoich uczniach. Sporo tej przemocy (niby w celach treningu) było w filmie "Klasztor Shaolin", pamiętam też scenę z serialu "Musashi", gdzie tytułowy bohater proszącemu o lekcję samurajowi beznamiętnie wbija krótki miecz w stopę. Do tego przebijają się do mnie od czasu do czasu wiadomości o sposobach treningowych wschodnich sztuk walki. I wszystko przy milczącej zgodzie uczniów, nie mówiąc o ich rodzicach, którzy w ogóle w to się nie wgłębiają. Innymi słowy syf, który w dodatku nie działa. W tym kontekście zapatrzenie w różnych guru jest identyczne, jak w takich Wojtyłów, Franciszków, czy innych słodkopierdzących.

      Usuń
  7. Oj, jakich fajnych rzeczy dowiedziałam się dzięki Tobie!
    Przede wszystkim - że nie jestem sama w pytaniu o sens i logikę krwawej jatki dla "przebaczenia grzechów" czy tam "zbawienia". W zacnej kompanii zawsze raźniej, jak mawiał Jan Onufry Zagłoba.
    Zrozumiałam ponadto wreszcie przyczynę rosnącej liczby samobójstw wśród dzieci i młodzieży - odebrano im Wielkanoc i związane z nią przeżycia. Fakt - nic, tylko sobie w łeb strzelić.
    Od postu dla mamusi, tatusia, babci itd. mnie zatkało. Gdybym poprosiła moją córkę-ateistkę o ów jeden dzień postu na moją cześć, to narysowałaby kółko na czole i miałaby rację. Niby w czym ten post miałaby mi pomóc albo w jaki sposób się przydać? To już lepiej niech pości, dajmy na to, przez pół roku i schudnie. Wtedy miałoby to sens. Dla niej samej, dla zdrowia i urody.
    Amen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze do usług! Zostawiając już sprawę jatki bez której zbawienia nie byłoby ni chu-chu, zwrócę przy okazji uwagę na zwrot "ODEBRANO WIELKANOC", w sposób jakże okrutny, bo przecież za starych dobrych czasów, gdy w domu było tylko radio, za całą rozrywkę musieli starczyć rówieśnicy oraz to co działo się w kościele, a teraz mają smartfony, pady, laptopy, telewizory ze 100 kanałami, nie mówiąc już o takich "ekstrawagancjach", jak sekcje sportowe, czy szkoły muzyczne lub taneczne. Powoduje to niewyobrażalne cierpienia młodzieży, bo dziadersi w koloratkach nie nadążają z ofertą, która by mogła przebić to, co dzieci bez ich łaski mają.

      Usuń
  8. Na moje szczęście przez całe dzieciństwo, aż do teraz moje świętowanie miało raczej charakter stricte rodzinny, bez chodzenia do kościoła na msze i inne podobne wydarzenia. Jedynym wyłomem było święcenie pokarmów, nie mniej całość zajmowała parę chwil, nie wiązała się z jakimś szantażem ze strony kogokolwiek wobec mnie czy coś. Ot taka odskocznia rodzinna od raczej świeckiego podejścia do tematu. Teraz jak rodzina jest coraz mniejsza to i świętowanie staje się coraz mniej obowiązkowe. Może za rok czy dwa nawet zrezygnujemy ze szczątkowego świętowania na rzecz np. wyjazdu jakiegoś.

    Zmieniając lekko temat przeżyłem szok jak po niedawnej śmierci wujka dowiedziałem się o jego ostatniej woli. Stwierdził, że chce mieć na swoim pogrzebie księdza. Co najciekawsze całe życie kpił właściwie z religii, co dla mnie w pewnych granicach jest do zaakceptowania, jednak nie do zaakceptowania jest to jak odnosił się do swojej pierwszej żony, osoby wierzącej. Największą przykrość zrobił jej chyba X lat temu jak Rodzice u nich byli w piątek, wujek zrobił żonie swojej awanturę o brak mięsa w obiedzie. Wydaje mi się, że można pewne ustępstwa czynić jak się jest w związku z osobą wierzącą, gdy samemu się nie wierzy. Nie mówię tu o towarzyszeniu na mszy czy coś, jednak odmówienie sobie mięsa raz w tygodniu (albo częściej) nie jest ani specjalnym wyrzeczeniem, ani szkodą dla zdrowia. Dlatego tak zdziwił mnie ten ksiądz, bo byłem i jestem zdania, że jak ma się na coś pogląd, to należy do końca być mu wiernym. No chyba, że zakładamy zmiany na ileś lat przed np. śmiercią właśnie. Wtedy można nieco przymknąć oko (jednak bez pozbycia się w pełni odczucia zdziwienia wobec postawy takiej osoby).

    Pozdrawiam!
    https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piotrze, sytuacja z wujkiem jest rzeczywiście ciekawa. Ja stoję na stanowisku, że jeżeli żona przygotowuje obiad, to wypadałoby go zjeść, ewentualnie, gdy coś w nim nie pasuje, zrobić sobie samemu inny obiad. Nikt wtedy nie jest do niczego przymuszany. Prywatnie nie akceptuję ani przymuszania kogoś do jedzenia posiłku, na który nie ma ochoty, ani też zmuszania kogoś do zrobienia takiego posiłku, na jaki ja mam ochotę. Obie wersje są słabe, przy czym za gorszą uważam zmuszanie osobę przygotowującą obiad do robienia czegoś, na co nie ma ochoty, bo to jednak ona go przyrządza. Kwestię ostatniej woli, jako prywatną, pozostawiam samym zainteresowanym, choć oczywiście nie każdą ostatnią wolę byłbym skłonny wykonać - dotyczy to przymuszania mnie do czegokolwiek.

      Usuń
    2. Dlatego cieszę się, że Rodzice nauczyli mnie, że nie zawsze trzeba jeść mięsko. Nawet od czasu do czasu sam z siebie proponuję jakieś zmiany i danie bez mięsne na obiad. Poza tym w prawie każdy piątek wybieramy rybę i to ze względów zdrowotnych bardziej niż postu nakazanego.

      Ogólnie sytuacja nieco dziwna była, bo wujek chyba prawie w ostatnich miesiącach życia określił ostatnią wolę co do pogrzebu. Na przykład Staruszek powiedział nam już wiele lat temu, że chce zostać skremowany i nie chce mieć księdza raczej. Uszanowaliśmy prośbę i było o wiele lepiej niż z księdzem, nie było to wszystko aż tak sztuczne. I nawet można wtedy puścić jakiś ulubiony kawałek zmarłego czy coś. A w czasie mszy średnio chyba można.

      Muszę wrócić do koncertów. Faktycznie może to być zupełnie nie znany mi zespół czy artysta. Chodzi o możliwość poznawania nowych rzeczy.

      Jethro Tull lubię, najbardziej rozbawiła mnie ich odpowiedź w mediach po wygranej w kategorii najlepszy album metalowy (czy jakoś podobnie) Grammy chyba. Dali ogłoszenie do prasy, że flet poprzeczy jest najbardziej metalowym instrumentem. :) Swoją drogą ciekawe dlaczego występują w takich nie za dużych (patrząc na kluby w Warszawie na przykład czy stadiony) miejscówkach. Na pewno wpływa to pozytywnie na odbiór całości.

      Pozdrawiam!
      https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com/

      Usuń
  9. Heya i Armii zazdroszczę. Ale może nic nie jest jeszcze stracone i kiedyś się uda zobaczyć obydwie grupy na żywo.

    Też podjąłbym większy wysiłek, gdyby był ciekawy koncert poza Warszawą, jakieś bardzo znanej grupy.

    Siekiera to nie do końca mój klimat, jednak doceniam to co osiągnęli, zwłaszcza na ,,Nowej Aleksandrii".

    Część z Twoich muzycznych marzeń jeśli chodzi o zagraniczne gwiazdy wydaje się być do spełnienia w przyszłości. Zwłaszcza The Rolling Stones wydają się być w takiej formie, że jeszcze parę lat spokojnie dadzą radę grać na żywo.

    Pozdrawiam!
    https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

087. Scenka rodzajowa.

 Syn przyjeżdża do matki z dość daleka (120 km), bo obiecał jej obwożenie po grobach rodzinnych znajdujących się w promieniu 250 km od jej miejsca zamieszkania. Zostawia wszystkie swoje obowiązki i jedzie, choć zupełnie nie leży to w jego interesie, ani nie jest zainteresowany grobbingiem, ani też związany emocjonalnie ze zmarłymi, którzy odeszli nim dorósł, w niektórych przypadkach nawet przed jego narodzeniem. Ale jedzie, bo wie, że w przeciwnym wypadku matka puści się w podróż autobusami, pociągami, a potem będzie czynić dzieciom wyrzuty z powodu swojej decyzji. Wchodzi na któreś tam piętro bloku, zastaje drzwi otwarte na oścież, słyszy głośny wrzask telewizora. Dziwi się, bo drzwi te zawsze były zamykane na klucz, nawet gdy w środku było pełno ludzi. Wchodzi do salonu, a tam matka na kolanach odprawia czary z telewizorem. Znaczy się, kapłan z telewizora odprawia obrzędy, ona w nich głośno uczestniczy. Nie przerywa nawet, gdy wchodzi syn. Ani pocałuj mnie w dupę, ani wypierdalaj. Je

084. Polska języka, trudna języka, my się duzio ucić chcieć nie bałdzo.

Myślałem, że niewiele mnie może zaskoczyć w grypserze katolickiej. Potworki słowne w stylu "ubogacać" już mnie nie ruszają, podobnie jak "Przyjdź, Rozeznaj!" z plakatu poniżej. Nie jakieś tam banalne "zobacz" lub "spróbuj". RO-ZE-ZNAJ!!! Zdjęcie z portalu Lekcjareligii.pl. Uodporniłem się, nie ma co! Czasem jednak nawet moja znajomość tej specyficznej nowomowy okazuje się dla wyobraźni niewystarczająca. Co powiesz na to: Męski Różaniec Warszawa 1 lipca 2023r. Dlaczego „Męski” Wierzymy, że naszą rolą, tj. rolą mężczyzn w Bożym zamyśle jest ochrona na życie wieczne wszystkich tych, których Bóg podarował nam tu na ziemi. Tak jak święty Józef był ziemskim opiekunem Świętej Rodziny, tak i my mamy zadanie bronić świętości naszych rodzin i bliskich. Chcemy czynić to razem, we wspólnocie mężczyzn. W tej jedności umacniamy naszą męską tożsamość i męskie cnoty. Nie wnikając w fakt jakiejś tajemniczej dla mnie różnicy między różańcem męskim i żeńskim (genit