Przegrana w walce duchowej jest dziś o wiele groźniejsza niż porażka w zmaganiach z koronawirusem, bo przegranie walki duchowej prowadzi nieodzownie do przegrania wszystkich innych bitew, również tych o zdrowie i życie doczesne.
Rzekł był podczas pasterki Staś Gądecki, z zawodu biskup, a nawet arcybiskup. Nie wiem jak Ty, ale ja mam ograniczone zaufanie do ludzi, którym się wydaje, że o coś walczą, więc postanowiłem przyjrzeć się jego mundrościom.
Na początku powiem Ci, że zakładam optymistycznie, iż pod pojęciem "walki duchowej" pan Stanisław rozumie dbałość o duchowość i być może Cię zaskoczę, ale zgadzam się, że jest to bardzo ważny aspekt życia, choć najprawdopodobniej biskup mówiąc te słowa, nie zdawał sobie sprawy z tego, czym jest duchowość, więc niemal prawdziwe twierdzenie wypowiedział omyłkowo, nie wiedząc o czym mówi. NIEMAL, bo oczywiście jeśli człowiek przegra z koronawirusem, to nie żyje, więc i jego możliwości duchowe dobiegają końca.
O duchowości rozmawialiśmy ze Świechną na "Związku niesakramentalnym", pojawiły się tam również bardzo ciekawe opinie komentatorów – kliknij więc tutaj jeżeli chcesz się dowiedzieć, dlaczego jest tak ważna, sprawdź ten link. Zwłaszcza, jeżeli chcesz w tym kontekście rozpatrywać przemówienie Gądeckiego (tak, wiem że w grypserze katolickiej nazywa się je kazaniem, a jeśli opiera się o Pismo Św., homilią). Jeżeli chcesz uznać takie nazewnictwo za niegrzeczne, natychmiast odpowiem, że biskup sam się o to prosił, bo strasznie w nim zmyślał, nawet co do rzekomej zawartości Ewangelii, kliknij tu aby się przekonać. Tak manipulował swoim przemówieniem, żeby stworzyć wrażenie, iż Maryja mimo ubóstwa świadomie wybrała macierzyństwo, kochała syna, dbała o niego z miłością.
Kto wie..., może tak było, a może inaczej, Biblia nic o tym nie mówi (o ubóstwie też nie, narodziny odbyły się w stajence nie z braku kasy na nocleg, a z braku miejsc noclegowych). Chociaż może masz inne informacje? Być może potrafisz zacytować fragment Pisma mówiący o miłości w "Świętej Rodzinie". Według mojej wiedzy, "natchnieni" autorzy niemalże nie zauważali Maryi, nie mówiąc już o tym, że nie wspominali o jej uczuciach (może z wyjątkiem strachu na widok niejakiego archanioła). Ewangeliczny Jezus też nie uważał za stosowne, by o swej matce opowiadać, ani tym bardziej wychwalać, bądź okazywać jej cześć. Za to posiadając mglistą, bo mglistą, ale jednak wiedzę o pozycji społecznej kobiet w tamtych czasach, o karach jakie im groziły za najmniejsze nieposłuszeństwo wobec mężczyzn, śmiem twierdzić, że czego jak czego, ale wyboru to Maryja nie miała, chyba że między życiem a śmiercią: albo będzie pokorna, albo zginie. Dostęp do antykoncepcji, czy aborcji też raczej mikry miała, więc gadka Gądeckiego karcąca kobiety świadomie wstrzymujące swoje decyzje o macierzyństwie i dawanie za przykład Maryi jest co najmniej żenująca.
No, ale miało być bardziej duchowo. Użyję zatem empatii i Ciebie też o to poproszę. Wyobraź sobie, że jesteś kobietą imieniem Miriam, żyjesz w Galilei i około roku zero masz kilkanaście lat. W czasie onym mężczyzna może zrobić z Tobą co chce: pobić, zabić pod byle pretekstem, zgwałcić, może też poślubić. Nieślubne dziecko to wyrok śmierci, chyba że jakiś mężczyzna się zlituje i ożeni się z Tobą. Wczuj się w sytuację Miriam, użyj emocji i wiedzy na temat ówczesnych praw obowiązujących na tamtym obszarze.
Ewangelia mówi o archaniele oznajmiającym "oto poczniesz i porodzisz syna", a ja się zastanawiam, czy po zgwałceniu (np. przez rzymskiego żołnierza) historia o zapłodnieniu "na Ducha Świętego" nie ratowałaby mi życia (czyż anioł z ognistym mieczem nie może być metaforą gwałcącego żołdaka?). Potrafię sobie wyobrazić różne scenariusze takiej historii: począwszy od Józefa – poczciwca małżeństwem ratującego "zhańbioną" niewiastę od śmierci (różnie się wobec takich kobiet zachowywano, czasem je zabijano czymkolwiek od razu, czasem kamieniowano, czasem "oddalano", czyli wypędzano na pustynię), aż po Józefa – sterroryzowanego świadka gwałtu, który otrzymał rozkaz zaopiekowania się ofiarą, może nawet za opłatą. To oczywiście wyobraźnia, czyste spekulacje. W przeciwieństwie jednak do zapłodnienia "na Ducha", noszące znamiona prawdopodobieństwa.
Wiesz dlaczego o tym piszę? Czuję niepohamowaną złość, gdy jakiś ksiądz, nawet jeśli jest biskupem, czy papieżem, mówi kobietom "bądź jak Maryja", bo to oznacza "bądź całkowicie ubezwłasnowolniona, bądź nikim dla męża, bądź nikim dla syna, słuchaj mężczyzn, a jak im się zamarzy spontaniczne rżnięcie, to rzeknij "oto ja, służebnica pańska, niech mi się stanie według słowa twego".
Jeśli Ty - mężczyzna czujesz się z tym wszystkim źle to co mam powiedzieć ja - kobieta?
OdpowiedzUsuńMimo wszystko najgorsze jest to, że inne kobiety zgadzają się z tym co powiedział Gądecki i co mówią i myślą jemu podobni.
Pozdrawiam poświątecznie...
Myślę, że nic innego, jak tylko przez stanowcze przeciwstawianie się wypowiedziom w stylu Gądeckiego, można cokolwiek zmienić. Brak reakcji daje sygnał "jest w porządku".
UsuńPozdrawiam.
Myślę, że zgadzają się z nim tylko te kobiety, które nigdy nie doświadczyły przemocy domowej. Najczęściej zresztą samotne.
UsuńA to bym chętnie sprawdził jakimś badaniem, bo mechanizmy postępowania u ofiar przemocy nie mają nic wspólnego z racjonalnymi reakcjami.
UsuńNie ze mna! Zaden facet, poczawszy od archaniola, zakonczywszy na moim slubnym, ze nie wspomne o jakimkolwiek ksiedzu, nie bedzie mi dyktowal, jak mam zyc i sie rozmnazac. Tu zaznaczyl sie ostry konflikt interesow miedzy mna a kosciolem, wiec odeszlam i mam swiety (nomen omen) spokoj.
OdpowiedzUsuńMój konflikt interesów był związany z poczuciem całkowitego bezsensu tego, co się robi w ramach obrzędu, jak również z poczuciem nonsensu dogmatów wiary. Zupełnie nie musiałem się podpierać stosunkiem do zachowania duchownych, choć zdecydowanie odrzucałem tych z nich, którzy przejawiali zachowania sadystyczne, bądź agresywne.
UsuńBardzo trafna interpretacja, z męskiego punktu widzenia wygląda to jeszcze gorzej...
OdpowiedzUsuńTo, co mówi Gądecki powielane jest w wielu parafiach, o czym donoszą ci, którzy uczęszczają i zawsze mnie dziwi, jak można oddzielać swoja wiarę od jej głosicieli, choć ja raczej nazwałabym ich obrzydzaczami.
Gdy zestawi się walkę biskupów z marszami różańcowymi i armią Bąkiewicza, to groza ogarnia!
Tak, ja sobie zdaję z tego sprawę, że jest to powszechny głos w kościołach Polski. Mówisz, że ogarnia groza, ale ja patrząc na biskupów, czy Bąkiewiczów czuję zwykłe zażenowanie, a momentami obrzydzenie. Jednocześnie narasta we mnie wtedy chęć demonstracji sprzeciwu.
UsuńPrzypomniałaś mi też cytat z Tischnera: "Nie spotkałem w moim życiu nikogo, kto by stracił wiarę po przeczytaniu Marksa i Engelsa, natomiast spotkałem wielu, którzy ją stracili po spotkaniu ze swoim proboszczem.".
UsuńDokładnie, jakby pisał o proboszczu "naszej" parafii...
UsuńSłyszałam, że tegoroczna pasterka była mocno przerzedzona - wiernych dużo mniej niż w ubiegłych latach. Czy przyczyną tylko coronsvirus?... No, nie wiem.
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że rzeczywiście ten rok był rokiem przełomowym: Jeżeli gdzieś w Polsce byli ludzie wahający się w kwestii uczestniczenia w obrzędach religijnych, to zachowanie najwyższych hierarchów kościelnych tych wątpliwości ich pozbawiło, szczególnie tegoroczne zachowanie.
UsuńTo co mówią faceci z ambon jest nie tylko mocno niedojrzale, nieodpowiedzialne, ale wręcz niebezpieczne. Zawsze się zastanawiam nad tym, że w XXI wieku znajdują słuchaczy, wierne sluchaczki, którzy wierzą w te bajania. Jaka ci ludzie mają wrażliwość, serce, sumienie?
OdpowiedzUsuńNo właśnie. Ja jestem przyzwyczajony do tego, że jeśli ktoś mnie obraża, bądź próbuje coś na mnie wymusić, to takiej osoby unikam. Dlaczego to nie działa wśród wiernych? Po trochu przez konformizm, lęk, ciekawość, roszczeniowość (co ja się będę wychylać, niech inni zareagują)! To oczywiście tylko kilka z możliwych powodów.
UsuńSłuchałeś ze mną wczoraj krótkiego wywiadu z panem KEP-u na temat apostazji — im się własna sofistyka myli z rzeczywistością, a katolickie definicje albo odnoszą się do wykluczającego przymiotnika "prawdziwy", albo w ogóle tworzą osobną, pokrętną jakość. Wg tego rytu nie ma duchowości (prawdziwej) poza katolicyzmem, a ateiści to już w ogóle, skoro nie wierzą w istnienie duszy, której istnienie jest tak oczywiste jak istnienie szczotki do kibla, albo, nie bójmy się tego powiedzieć, samego gówna, nie mogą być uduchowieni, czyli voilà. Duchowość nie może być przecież tylko słowem, pojęciem sugerującym subiektywne, wyższe potrzeby każdej jednostki, (prawdziwy) katolik musi wiedzieć, że duchowość ma wymiar nadnaturalny związany z konkretnym kacykiem, oczywiście lepszym od innych kacyków.
OdpowiedzUsuńTa lepsiejsza, "prawdziwa", bo jedna jedyna dopuszczalna w przestrzeni między uszami członka KEP, bardzo mi się kojarzy z duchowością trepa: potrafi wyrecytować regulaminy jak biskup pan paciorki, wierzy w sensowność rozkazów przełożonych, zupełnie jak duchowni, uważa że jego oddział jest najlepszy, a na dodatek "wierzy w zwycięstwo". Aż podczas weryfikacji wierzeń i sromotnej wtopy, jest poszukiwanie zwycięstwa moralnego, w które znowu trzeba "wierzyć", jak wcześniej w niezwyciężoność i najlepsiejszość. I tak w koło Macieju. Innym, z czym mi się kojarzy "duchowość" biskupia, jest dziecięca wiara, że podczas gry w klasy pomoże zaciskanie kciuków i modlitewny apel "skuś baba na dziada", choć jeśli o mnie chodzi, wolę emocjonalne dziecięce wyliczanki od tych transowo mamrotanych w formie kościelnych paciorków.
Usuń"walka duchowa"?... mam różne skojarzenia:
OdpowiedzUsuń- odmiana "walki z cieniem", metody treningowej w sztukach/sportach walki, gdy ćwiczący wyobraża sobie przeciwnika w akcji...
- w szkole walki Shim Gum Do stosowana jest metoda wizualizacji walki podczas medytacji jako rodzaj ćwiczenia...
- W Japonii istnieje szkoła walki ze smokami, gdzie ćwiczący również praktykują swoistą "walkę z cieniem", tyle że wizualizują sobie smoka jako przeciwnika...
- w wielu kulturach tańce wojenne polegają na walce z wyimaginowanym wrogiem...
warto dodać, że w tych wszystkich punktach iluzja jest pod kontrolą i po zakończonym ćwiczeniu znika... ale to chyba nie o to w tym wszystkim chodzi...
mam!... "walka duchowa" jest wtedy, gdy taki np. Bąkiewicz i jemu podobni tworzą /dokładniej: ich umysły tworzą w niezbyt kontrolowany sposób/ wizje urojonych wrogów, którzy "masooowo" /b. ważne/ atakują miejsca kultu i walka jest wtedy już bardziej realna, nie duchowa, gdy bojówki naparzają lagami zupełnie niewinnych ludzi... przegrana faktycznie może być groźna gdy atakujący się odwinie i powali napastnika, albo pojawi się policja /pod przytomnym dowództwem, to warunek konieczny/, która spacyfikuje i zwinie gnoja...
walka z koronawirusem nie jest duchowa, bo wirus jest realny /kwestię ewentualnej hipochondrii dla uproszczenia pomińmy/, co prelegent (niechcący?) potwierdza, dyskusyjna jest jednak groźność oberwania w dziób lub "unicestwienia"(*) przez policjanta w porównaniu z byciem trafionym przez covid...
wątek dotyczący kwestii przerywania ciąży pominę, bo nie jest moim zamiarem analiza całej prelekcji, ale to chyba już stały fragment gry takich oracji?... akurat wiem, że potrafi się on pojawiać nawet w kazaniach z okazji pogrzebu, kompletnie nijak się mając do całej sytuacji...
p.jzns :)
(*) "unicestwienie" to tylko taki żart przy okazji, bez znaczenia, dygresyjne nawiązanie do wpadki pewnego rzecznika policji, który zresztą zaraz po chwili sprostował na "obezwładnienie" :)
*/errata... jest: "atakujący", ma być: "atakowany"...
UsuńA może chodzi o taki rodzaj walki duchowej kliknij tu?
UsuńMimo to wolałbym, by Staś walczył z czymś bardziej realnym, choćby to nawet miała być próchnica lub grzybica stóp. I niechby to robił osobiście.