No i nadchodzą! Wielkimi krokami zbliżają się najbardziej niedorzeczne święta, jakie znam. Ich "głębi" nie potrafiłem pojąć nawet wtedy, gdy byłem łatwowiernym dzieckiem. Jakoś nigdy nie mogłem kupić historii, że Bóg zezwolił na ukrzyżowanie swojego syna, który był nim samym i modlił się do niego, czyli siebie samego (sic!) przed swoją, ale nie jego śmiercią, która była konieczna, żeby mógł wybaczyć grzesznikom, bo po prostu gdyby nie dał sam siebie zaszlachtować, to by nie dało rady wybaczyć komukolwiek! Uzasadnienie jest takie, że to dlatego, by mogło "WYPEŁNIĆ SIĘ PISMO"! Po prostu każdy sąd i każda grupa badaczy naukowych pada na kolana przed takim logicznym dowodem, a co dopiero ja! Zwłaszcza, że PISMO tworzone było przez ledwo piśmiennych, starożytnych pasterzy kóz z okolic Judei, twierdzących stanowczo, że Ziemia powstała nim się pojawiły gwiazdy, a światło istniało, nim powstało jego źródło. To się nie broni nawet jako metafora. Wracając do PASJI: Zdradzę Ci w tajemnicy, że nie zauważyłem żadnej zmiany w funkcjonowaniu świata przed i po rzekomym ukrzyżowaniu niejakiego Jezusa z Nazaretu. Nie dostrzegłem zwycięstwa nad grzechem, ni zwycięstwa nad śmiercią, nie kumałem i nie kumam, co takiego się stało, do czego nie mogłoby dojść bez ukrzyżowania.
Z Wielkanocą wiąże się wiele obrzędów. Ich uczestnicy wyglądają na głęboko przekonanych, że są to gusła właściwe temu czasowi, choć wyznawcy tej samej religii mieszkający 1000 kilometrów na zachód widząc coś takiego, poczuliby się co najmniej zażenowani. Tak jest z patologicznym, sadystyczno-bestialskim obrzędem palenia/wieszania kukły Judasza, inscenizowaniem "MĘKI PAŃSKIEJ" tak jest z malowaniem jajek, noszeniem pokarmów do święcenia, czy z lanym poniedziałkiem.
Są regiony, gdzie obdarowuje się dzieci prezentami, są takie, gdzie bije się kobiety wierzbiną po nogach, a są takie, że na jeden i drugi pomysł ludzie popukają się z politowaniem w głowę. Mnie nieodmiennie śmieszy udawanie umartwiania poprzez spożywanie ryby zamiast mięsa. Uwielbiam ryby i nie miałbym nic przeciwko temu, by mieć je na talerzu co drugi dzień, więc gdy słyszę to głębokie przekonanie, jakoby było to poświęcenie na pamiątkę ukrzyżowania, to "wiesz - rozumiesz"...
A ja w tym roku spędzę ten dziwny czas w pracy. Nie to, żebym się do niej wyrywał - taki mam tym razem grafik, a urlopu marnować nie zamierzam, zwłaszcza że obiecaliśmy przyjaciołom opiekę nad ich pieskiem, więc nie możemy nigdzie wyjechać. Oni również znaleźli ciekawszą alternatywę od obserwacji siedzących przy wielkanocnym stole, coraz bardziej nażartych i pijanych krewnych i lecą na Kanary. Wiem z całą pewnością, że nie będę się powstrzymywał od spożycia mięsa w tzw. WIELKI PIĄTEK, co najwyżej nie będę jadł mięsa, jeśli będę miał ochotę na coś innego. Nieszczególnie bowiem mnie przekonują wszelkiego rodzaju manifestacje poprzez dietę. Z pewnością nie będziemy też chlać ani ćpać, zwłaszcza tu i ówdzie uznawanej za fajną marihuany. To również nie z powodu manifestacji, a raczej dlatego, że znamy lepsze i zdrowsze sposoby spędzania czasu, z którymi narkotyki mocno kolidują. Niejako mimowolnie stanowimy też przykład, że ci, co marihuany nie palą, nie muszą sięgać po alkohol, inaczej niż to próbują wmawiać przeróżni handlarze i użytkownicy narkotyków. Zresztą, gdy się rozejrzysz, zauważysz, że użytkownicy marihuany popalają ją pod alkohol, ewentualnie pod energetyki, nigdy pod mleko lub herbatę.
Wracając do Wielkanocy, to już chyba moja dwudziesta druga, odkąd zrezygnowałem z odwiedzin związanych z wiarą w zmartwychwstanie. Jeśli już kogoś odwiedzam, to dlatego że go lubię i akurat jest wtedy wolne. Nie ma kłótni przy stole, szantaży emocjonalnych, głupich uwag. Do tego stopnia przywykłem do takiego stanu rzeczy, że czytując artykuły poświęcone rodzinnym zachowaniom przy świątecznych stołach odczuwam coś na kształt rozdrażnienia. W czym problem? Wystarczy w tym nie uczestniczyć! Udanego odpoczynku!


"Wystarczy nie uczestniczyć" jest aż tak proste, ale gdyby proste rozwiązania był łatwe do wdrożenia, zawód psychoterapeuty byłby zupełnie zbędny. Jak wiesz, lubię rytuały. Fajnie jest pojechać do rodziców, podłubać coś w kuchni z mamą, mieć wolne, rozmawiać z bliskimi, potem zasiąść przy stole, zjeść dobre rzeczy (większość świątecznego menu jest moim "comfort food"). Nie muszę wierzyć w dziwne rzeczy, żeby odtwarzać rodzinny rytuał. Nie wierze, myślę, że oni też nie. Tylko, że u części rodzin wcale to tak miło nie wygląda, oraz bywają rytuały, których nie lubię, a ich entuzjaści z uśmiechem będą próbowali przytrzymać mi głowę pod wodą tak długo, aż pokocham ich i ich sposób spędzania czasu wolnego. Dlatego przede wszystkim nie daję się złapać :D
OdpowiedzUsuńObserwuję zarzekania się blogerów, że oni tym razem tyle nie gotują, nie sprzątają, nie robią niczego, bo uuuuu, kazali im, a oni nie chcą. Po czym widzę jak zanikają statystyki na świąteczne weekendy, tak, to z pewnością dlatego, że wszyscy zaczęli hurtowo właśnie wtedy czytać książki. Ach, jo powiedział Krecik ;)
To chyba podstawowa sprawa: Przyjmowanie do swojego repertuaru tych, które nam sprawiają przyjemność, a odrzucanie tych, które wręcz przeciwnie, odrzucają nas.
UsuńWiększość ludzi nosi w sobie potrzebę autoprezentacji (chodzi o akceptację otoczenia), ale u wielu osób potrzeba ta przybiera rozmiary patologiczne, gdy dla oczekiwanego uznania ludzie są skłonni zrobić coś, co jest przeciwko ich najgłębszym potrzebom i przekonaniom. I faktycznie, wtedy przydałaby się psychoterapia, bo jeśli np. kobieta dla odbioru społecznego pozostaje w związku z facetem, który ją bije, czy poniża, to nie tylko dla siebie, ale i dla dzieci trzeba uciekać, a nie "nosić krzyż", że tak wspomnę temat przewodni świąt bieżących.,
Małżeństwo jest sztuką kompromisu. Dopóki oboje są zgodni, że "nie obchodzą", jest OK. Gorzej, gdy jedno chce, a drugie niespecjalnie. Trzeba iść na kompromis. U mnie kompromis polega na wyrzeźbieniu baranka z masła - ale to akurat lubię, bo mogę się wyżyć - i na śniadaniu u Teściowej, w wielkanocną niedzielę, co lubię średnio. Ale zgadzam się na to, aby zrobić przyjemność Koleżance Małżonce, bo sprawianie jej przyjemności, sprawia też przyjemność mnie. Oczywiście, w określonych granicach. Na wielkanocną mszę już nie dam się namówić, a ona nie nalega. Tu moja rola kończy się na wyrażeniu współczucia Szwagrowi, który już tak dobrze nie ma i musi swoje w kościele odstać.
OdpowiedzUsuńTo prawda, dlatego dobrze jest zastanowić się przed związaniem się z kimś, kto w sprawach istotnych ma przeciwne poglądy do naszych. Zawsze mnie dziwiły związki typu "ona lubi dobre kino i teatr, on ich nie cierpi i mógłby oglądać tylko relacje sportowe", "ona konserwatywny i określający się jako głęboko wierzący, a ona uważająca się za feministkę". Ja na przykład nie cierpię imprez zwanych potocznie "grillem", nie cierpię też wesel i imprezy noworocznej, za to lubię łażenie po górach, koncerty, kino/teatr. Gdy kiedykolwiek w przeszłości podobała mi się dziewczyna i ujawniała się z tym, że odlicza dni do przyjęcia weselnego szwagierki, z wypiekami na twarzy opowiada o dyskotekach i uważa, że niewierzący powinni dla strony wierzącej brać ślub kościelny (ciekawa wersja kompromisu - zrób to, co mówię, bo jak nie, to będzie źle), to z miejsca przestawała mi się podobać, tzn. nabierałem dystansu mentalnego do takiej osoby, przestawałem sobie wyobrażać wspólne życie. Dzięki temu dziś w kwestiach wspólnego spędzania czasu, czyli tam, gdzie kompromis jest niezbędny, nie ma u mnie dzisiaj problemów, bo nasze generalne oczekiwania od życia są podobne.
UsuńNo to teraz ja się wypowiem... bęc!
OdpowiedzUsuńA otóż... śniliście mi się. Zamieszkaliście z niewiadomego mi powodu na jakiś czas w USA i... zaprosiliście mnie z mężem (moim jeszcze nie eks) do siebie na jakiś czas. No i tam byliśmy. U Was. Z tym, że ja spałam w jednym łóżku z Twoją małżonką, a Ty z moim mężem. Sen autentyk.
I co lepsze? Mój sen czy Wielkanoc?
A propos snów i dwóch mężczyzn w jednym łóżku, taka historia: Biskup Brennan ma odwiedzić plebanię ojca Teda, którego organicznie nie znosi. Tak się jednak składa, że biskup ma królikofobię, boi się panicznie tych zwierząt. Tymczasem na plebanię ojca Teda ściągnęły masowo króliki zwabione zapachem nieszczególnie dbającego o higienę ojca Jacka. KLIKNIJ TU BY ZOBACZYĆ JAK BYŁO.
UsuńCóż..., ja nie miałem takiego snu, ale nie szkodzi, śpię z moją małżonką codziennie.