Croagh Patrick to święta góra Irlandii. Niegdyś miejsce kultów przedchrześcijańskich, po przybyciu na Zieloną Wyspę niejakiego Magonusa Sucatusa Patriciusa znanego lepiej jako św. Patryk, przekształcone w miejsce kultu neopogańskiego, którego główną postacią był ów rzekomy święty. Trzeba przyznać, że pierdologia stosowana przybrała w kulcie owym rozmiary ciężkie do wyobrażenia. Jako zajawkę zdradzę, że Patryk, by udowodnić wyższość nowej religii nad religią starą wlazł na szczyt i walczył tam z demonami (tu osoby po operacji jamy brzusznej powinny odpuścić czytanie, gdyż grożą im skurcze ze śmiechu) za pomocą dzwonu. Tzn. rzucał jakimś wielkim dzwonem w demony strącając je w przepaść, skąd anioły przynosiły mu dzwon z powrotem. I tak w koło Macieju, aż do skutku! No trzeba było czymś przebić dotychczasowe wierzenia, lud z tamtych okolic był przekonany ponad wszelką wątpliwość, że czcić należy jakiś wielki, szczerozłoty obiekt spoczywający gdzieś w środku góry. Nie było to takie głupie, bo w XX wieku odkryto na stokach Croagh Patrick pokłady złota i tylko masowe protesty wiernych uchroniły górę od przemysłowej eksploatacji.
Co to ma wspólnego z poświęceniem? Otóż przez cały rok walą tam tłumy pielgrzymów uważając, że to "poświęcenie" zapewni im win odkupienie. Cóż..., byłem na szczycie góry dwukrotnie i nie uważam tego za poświęcenie, lecz czystą przyjemność, bo góra majestatyczna i z zapierającymi dech w piersi widokami. Wracając do poświęceń, wśród pielgrzymów są też i tacy, którzy lezą tam dla lepszego efektu poświęcenia boso. Nogi im krwawią, niektórych trzeba znosić bo aż tak to się poświęcić nie chcą, by zejść na pokaleczonych stopach, a ja mam do Ciebie pytanie: Pamiętając, że poświęcenie to jakiś bohaterski czyn w czyjejś obronie, powiedz mi, komu to, kurwa, pomaga, że sobie kretyn jeden z drugim nogi pociął o skały kwarcowe i psalmitowe. I czy jeśli sobie wkręcę worek mosznowy w imadło, to też dokonam aktu poświęcenia, czy normalnie, aktu głupoty?
Takie to myśli krążyły mi po głowie, gdy dowiedziałem się, że księża dokonują poświęcenia nie zakładając rodzin. Wiem też z pewnych źródeł, że niektórzy z katolików uważają, że dokonują poświęcenia mówiąc przeróżne wierszyki (na ogół białe) w intencji tego i owego. Czasem nazywają to czuwaniem modlitewnym, innym razem modlitwą różańcową lub jakąś inną. Podobno szczególnie na tę przypadłość cierpią zakonnice. Choć słyszałem też, że pan papież, ten papież lubił się walić pejczykiem przez grzbiet. Się poświęcał, czy mu odwalało? Mam problem z ustaleniem, komu to się dzięki tym zabawom, czy innym wyliczankom poprawiło.
Coś mi się zdaje, że te wszystkie cuda na kiju, to mały pikuś w porównaniu do poświęcenia dokonywanego przeze mnie podczas pisania tego bloga, prowadzonego rzecz jasna w intencji zdrowia psychicznego, ramen, ament i atrament!
Komentarze
Prześlij komentarz