Przejdź do głównej zawartości

073. Pączuś w maśle.

 Dobiega końca okres tzw. "wizyt duszpasterskich" (ach, ten sarkastyczny dowcip kleru). Nie będę Ci na ten temat suszył głowy, bo pewnie wiesz o tym więcej ode mnie (od 19-go roku życia nie miałem przyjemności, ani nieprzyjemności z żadnym księdzem, ewentualne spotkania kończyły się moim stanowczym "nie, dziękuję!"), a od wejścia Polski do UE mieszkam poza Ojczyzną, chwaląc sobie wybór bardziej cywilizowanych regionów Europy. Chciałbym się jednak z Tobą podzielić swoimi przemyśleniami dotyczącymi komentarzy do "kolędy", jakie widywałem w sieci.

Rzuciło Ci się prawdopodobnie w oczy, że w tym roku oprócz tradycyjnego już narzekania wiernych na "książęce" wymagania, pojawiło się wyjątkowo wiele narzekań duchownych. I to nie, że "mało, za mało, stanowczo za mało", ale w kwestii bezpieczeństwa. Coraz częściej, jeśli wierzyć tym relacjom, dochodzi do aktów agresji wobec wędrujących po kolędzie księży (głównie słownej, ale zdarza się i fizyczna). I właśnie dyskusję na ten temat chciałem Ci zaproponować, ewentualnie zachęcić do przemyślenia tematu.

Po pierwsze, jak żenująco słabym narodem są Polacy, że w XXI wieku nadal uważają, że agresja jest dopuszczalnym zachowaniem?!

Po drugie, jak totalnie "pasterze" ignorują swoje owieczki, że brak im podstawowej wiedzy na temat, gdzie są mile widziani, a gdzie zostaną potraktowani jak intruzi?!


T.Raperzy znad Wisły - Chłopi.

Pod koniec zeszłego roku przypominaliśmy sobie z małżonką serial Rybkowskiego "Chłopi", oczywiście mówimy o ekranizacji nagrodzonej Noblem powieści Reymonta. Pamiętasz zapewne postać proboszcza w niezapomnianej interpretacji Pieczki. Czym się różnił tamten ksiądz od współczesnych...? Spacerował między ludźmi, odwiedzał ich nawet bez wyraźnego powodu, po prostu zachodził na kilka słów. A jak jest dziś? Księża nie tylko nie utrzymują bliskich kontaktów z parafianami, ale nawet nie raczą przywitać ich na progu kościoła, choć mienią się gospodarzami obiektu. Oczywiście znam wymówkę: "Dziś parafie są olbrzymie, nie sposób utrzymać kontakty z wszystkimi parafianami." Ale kto mówi o wszystkich?! Problem w tym, że taki na przykład mój ojciec był wazeliniarzem i czopkiem czarnej hydry, tak bezpośrednim i bezwstydnym, że nie sposób sobie tego wyobrazić. Działał w radzie parafialnej, łączył różne funkcje: sekretarza, skarbnika, były lata, gdy był przewodniczącym, śpiewał w chórze, ganiał na budowę kościoła, jeździł na pielgrzymki, współorganizował je... W życiu, powiadam Ci, nigdy w życiu nie widziałem, by proboszcz lub chociażby ostatni z wikarych odwiedził go w domu, żeby ot tak pogadać sobie o życiu.

Nie chce się wielebnym ruszyć dupska do wiernych, oj nie chce..., i to niezależnie od tego, czy mowa o tłustej, nalanej dupie biskupa, czy chudej i kościstej dupinie biednego wikarego. Jak to jest, czuć się jak pączuś w maśle?!

A tak powiedz szczerze, czy uważasz, że gdybym ja wybrał sobie dowolne osiedle i chodził od drzwi do drzwi proponując pogadankę i zbiórkę "COŁASKI" do mojej gustownej sakiewki, to byłbym bezpieczny? Jak by się zmieniało moje bezpieczeństwo, gdybym się przebierał w szaty kapłańskie, raz księdza, innym razem popa, jeszcze kiedy indziej rabina, mułły lub pastora. A może odejdźmy od duchownych, czy lepiej by było, gdybym chodził w koszulce z napisem "PiS", "PSL" lub "PO".... A może byłbym bezpieczniejszy zakładając szalik "Legia Warszawa", ewentualnie "Widzew Łódź". Oczywiście wiadomo, że są miejsca, gdzie w poszczególnych przebraniach czułbym się bezpiecznie, ale warto wcześniej te miejsca poznać, podobnie jak i te, których powinienem unikać.

I już naprawdę ostatnia rzecz, na którą zwrócę Twoją uwagę: Zauważasz, że nawet się nie otarłem w swoich rozważaniach o tych spośród księży, których zachowanie podczas wizyt duszpasterskich jest najzwyczajniej w świecie skandaliczne, podobnie jak i nie brałem pod uwagę obszarów cieszących się wyjątkowo złą sławą? Celowo unikałem skrajnych przypadków, żeby się skupić na zdrowych zasadach i dobrych praktykach.

Komentarze

  1. Mnie kiedyś proboszcz uprzedził i pierwszy przywitał tradycyjnym Szczęść Boże :D (on akurat wracał z domu opieki a ja wychodziłem na spacer i się mijaliśmy niedaleko kościoła) - chociaż na msze już nie chodzę, więc mnie kojarzył jedynie z rozmowy w trakcie kolędy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam jeszcze, jak to jest w Polsce z powitaniem. Nasze niewolnicze wychowanie nakazuje, by osoba uznawana za niższą w hierarchii mówiła "dzień dobry" jako pierwsza. Dzięki temu mamy w kraju stado bufonów i palantów, którzy nie uznają za stosowne ukłonić się jako pierwsi, gdyż im się od tego tradycyjnego wychowania popierdoliło, że tak to po swojemu i bezpośrednio ujmę. Co ciekawe, w krajach cywilizowanych od dawna to przełożony za punkt honoru stawia sobie przywitać się jako pierwszy z podwładnym, bo powitanie jest tam wyznacznikiem kultury.
      Zwróciłeś uwagę na powitanie, a jak jest u Was z byciem kapłanów między swoimi owieczkami, towarzyskimi wizytami, rozmowami? Bo tak jak już pisałem, domu moich rodziców nie raczył odwiedzić żaden katabas, mimo iż się mocno udzielali. Jedyna doroczna wizyta na jaką mogli liczyć, to ten marsz z kropidłem i torbą na koperty rozpoczynający się w okolicach Bożego Narodzenia, odbywająca się według receptury: "szybciej, bo się ściemnia".

      Usuń
    2. Ale to wcale nie przejaw większego ucywilizowania, że ktoś wyżej sytuowany na drabinie społecznej wita pierwszy, tylko... nie wiem... umowy społecznej? historycznych zaszłości i silnych podziałów klasowych? Jako fan prozy Jane Austen mam świadomość, że w GB i okolicach funkcjonowało od dawna, że to osoba stojąca wyżej zauważała plebejusza i witała go jako pierwsze w swojej łaskawości. Albo nie witała :D

      Dzieciństwo spędziłem na wsi i tam u mnie proboszcz zachodzący do kogoś na obiad, czy zwyczajnie po znajomości nie był żadnym ewenementem. Kiedyś, gdy starszy kolega rozbił mi głowę butelką (ja miałem może z 7 lat, kolega 9 i nadal mam bliznę nad okiem, więc to musiało wyglądać dość poważnie) moja matka poszła interweniować u jego rodziców, żeby bardziej pilnowali młodego bandyty i trafiła akurat na proboszcza, który wpadł do nich na koniaczek (mój ojciec-ateista, tak swoją drogą, był raz czy dwa na plebanii skosztować wina mszalnego). A że była dość zdenerwowana, gdy ksiądz zaczął coś mówić przerwała mu bezobcesowym' "A ty się chuju nie wtrącaj!" :D
      My chyba mamy strasznie odmienne doświadczenia z dzieciństwa i młodości, co mocno rzutuje na odmienność naszego stosunku do Kościoła Katolickiego i jego funkcjonariuszy.

      Usuń
    3. @Dariuszu, tak się wtrącę w temacie różnych doświadczeń, bo zauważam (małżonek mój jest miastowy, a ja wiejska kura), że doświadczenia mogą być różne, chociaż te same. Wracając do mojej wsi: nie było ewenementem u nas na wsi, że proboszcz zachodził do kogoś na obiad, czy zwyczajnie po znajomości. Tylko, że to nie było do nas. We wsi było parę domów, o których wszyscy wiedzieli, że proboszcz lubi tam zjeść i się napić. Widocznie Ty jesteś z takiego domu, a ja z tego obok ;), wieś nie jest tu argumentem.

      Usuń
    4. Z całą pewnością, Dariuszu, mamy różne doświadczenia, aczkolwiek dla ścisłości zaznaczę, że nie krytykuję osób, tylko ich zachowania. Chciałbym móc napisać "nigdy nie krytykuję osób, tylko ich zachowania", ale wiem, że nie zawsze moja forma intelektualna jest perfekcyjna i czasem emocje biorą górę nad rozumem. Tym niemniej bardzo się staram, by krytykując, odnosić się do konkretnych sytuacji.
      To co napisała Monika..., mnie również korciło, by napisać coś podobnego, bo brat ojca żyjący w małym miasteczku, wielkością nie różniącym się od dużej wsi, również nigdy nie miał przyjemności gościć księdza poza kolędą, choć bardzo mu pomagał w naprawach na plebanii, jako artysta zajmował się renowacją starych mebli, obrazów i rzeźb. Cóż..., u mojego wujka w domu nie praktykowało się chlania, a u takiego organisty i owszem.
      A jednak będę się upierać, że gdy to osoba stojąca wyżej w hierarchii pierwsza mówi "dzień dobry", jest zdobyczą cywilizacyjną. Łatwiej się wtedy współpracuje. No i jest to naturalne, spójne z zasadami edukacji. Uczymy się głównie przez naśladownictwo, jeśli dziecku osoba dorosła będzie dawać przykład powitania, zacznie ono witać innych, a jeśli dorosły będzie dawać przykład wymagania, by ktoś inny mu się kłaniał, dziecko również zacznie to naśladować.

      Usuń
    5. No właśnie. Dzieci uczą się kultury przede wszystkim od rodziców. Jeśli sami rodzice mówią "Dzień dobry" sąsiadom/znajomym i zwracają uwagę dziecku, by też mówiło, jest spora szansa, że ono nie przestanie tego robić nawet jak już dorośnie. Ale jak od tego przejść do sytuacji, gdy dorosły - jako ten stojący wyżej - pierwszy wita dziecko, co się ma później przełożyć na to, że przełożony wita podwładnego? I jak sprawić żeby jeszcze podejrzeń o pedofilię nie było?
      Oczywiście nauka może też polegać na tym, ze rodzice mówią dziecku "Jesteś kimś lepszym, z zamożniejszej i lepiej wykształconej warstwy społecznej, więc grzeczności i kultura wymaga, być pierwszy witał osoby, które od nas zależą materialnie, mniej uprzywilejowane'. I wtedy będzie tak jak u ciebie na zachodzie - przełożony będzie witał podwładnego.

      @Monika, nie u nas w domu żaden proboszcz nie pijał i nie jadał. Chociaż kiedyś, ale to już całkiem inny niż wspominany i bliżej współczesnych czasów, gdy ojciec pracował w szkole i miał księdza za kolegę z pracy, jeden chciał się chyba wprosić na dziczyznę, ale jakoś tak nieumiejętnie, że mama dopiero po czasie załapała o co mu mogło chodzić :)

      Usuń
    6. A jednak dziecko się uczy przez naśladownictwo zachowań zauważonych w otoczeniu, a nie przez wydumane pierdolando, jakie rodzice od czasu do czasu próbują dziecku wcisnąć do głowy. Rodzice mogą się łudzić, że ten ich mentorski ton coś zmienia, a dziecko i tak imitować będzie ich zachowania, zachowania pedagogów, nauczycieli, i kolegów. Mentorskie pouczenia działają zazwyczaj, gdy dziecko wie, że mentor patrzy lub patrzy ktoś, kto mu może donieść. Trop z wciskaniem dziecku, że jest kimś lepszym wygląda na mocno naciągany, bo przecież jak idziemy ulicą, to witają nas zarówno ci z klasy średniej, jak i niższej. Za to w Polsce ewidentnie zauważam, że ignorowanie powitania zaczyna się u tych, którzy uważają się za lepszych. I niekoniecznie musimy tu szukać kogoś wyjątkowo zamożnego, wystarczy popatrzeć jak panie nauczycielki ignorują panie woźne.
      Wracając do tematu głównego, czyli księży. Cokolwiek byś nie napisał o swoich doświadczeniach, da się zauważyć różnicę w codziennych zachowaniach wobec wiernych księży tutejszych i polskich. I nie o pijanie, ani jadanie mi tu chodzi, a o zwykłe odwiedziny. Jadanie i pijanie kojarzy mi się z polską kulturą "zastaw się, a postaw się", podczas kiedy wspólnota, to także zwykłe "jak leci, może wstąpisz na kawę?".

      Usuń
  2. Ja jestem z pobożnego Podkarpacia. Tutaj robi się festiwale wiary, różańce na kładce dla pieszych, litanie w centrum miasta, pączucie obu płci wychodzą na ulice i "ewangelizują", mając przy tym wszystkich w czambuł za wiernych. Na "dziekuję, nie jestem zainteresowana" lub "dziękuję, jestem apostatką" miny bezcenne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jak na Podkarpaciu wyglądają codzienne kontakty wiernych z duchownymi? Czy wizyty towarzyskie na tej linii funkcjonują, czy mamy do czynienia jedynie ze spotkaniami biznesowymi?

      Usuń
    2. Szczerze mówiąc, nie wiem, bo nie utrzymuję takowych. Podejrzewam, że istnieją w tych podsektach typu "neokatechumenat" czy "oaza rodzin" (mam w pracykolezanki, które należa da takich organizacji.

      Usuń
  3. znajomość i stosowanie rytuałów powitalno - pozdrawialnych /choćby prozaiczne "dzień dobry"/ uważam za ważny element relacji społecznych i wyznacznik poziomu kultury ludzkiej... oczywiście są sytuacje, gdy nie ma to sensu, nikt zdrowy na umyśle nie będzie dzińdobrzył mijanym przechodniom na ulicy miasta, ale na przykład u mnie na wsi, gdzie ludzie spotykają się nader rzadko, takie "dzień dobry" lub chociaż machnięcie dłonią zza szyby auta to standard... no, i właśnie, ileś tam lat temu w celach naukowych, dla sprawdzenia pewnego mitu udałem się na rytuał zielonoświątkowców i tam przed wejściem stał klecha (pastor), który z uśmiechem przybijał piątkę każdemu wchodzącemu... od razu się zmieniał klimat na ogólnie miły... podobnie było u mormonów jeszcze ileś lat wcześniej, tylko zgrzytem była obecność goryla, wielkiej szafy, którego twarz nie wyrażała żadnych emocji...
    tak sobie myślę, ileż punktów mógłby zarobić kościół rz-kat. wprowadzając taki zwyczaj przed swoimi rytuałami... może byłby problem w przypadku większych chramów, bo konieczność zatrudnienia większej ilości witaczy, ale to jest do ogarnięcia, od tego mają zakonników, którzy by mieli zajęcie...
    rzecz jasna nie podpowiem tego pomysłu kurwii, bo wcale mi nie zależy, żeby ten związek wyznaniowy zarabiał jakieś punkty...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilka lat temu byliśmy z małżonką w pobliskim kościele na koncercie kolęd, na zaproszenie naszej koleżanki, która występowała w chórze. Okazało się, że była to całkiem poważna biba, bo przybył arcybiskup archidiecezji Armagh i przy okazji koncelebrował mszę, a na zakończenie czekał na zewnątrz kościoła dziękując każdemu z osobna za przybycie, więc przybiłem piątkę z tym miłym panem, nim się udałem do samochodu. Arcybiskupowi towarzyszył miejscowy proboszcz, który przed całą mszą witał nas wręczając program koncertu (właściwie był to śpiewnik z kolędami uszeregowanymi w kolejności wykonywania). Jak by nie patrzeć, taki ksiądz ma szansę lepiej się zorientować wśród parafian, niż nasze polskie katabasy.
      No właśnie, powitanie jest swoistym wyznacznikiem poziomu kultury codziennej, a wzajemne odwiedziny mogą wiele powiedzieć o relacjach społecznych. W obu tych przypadkach koledzy Kremówy wyglądają słabo, na tle społeczeństwa. Co ciekawe, uderza to najmocniej w nich, a nie w społeczność, bo to księża skazują się w ten sposób na samotność.

      Usuń
    2. Pracuję w szkole. Mamy czterech katabasów, którzy za diabła nie ukłonią się pierwsi. Idzie taki, patrzy mi prosto w gębę i czeka na ukłony. Niedoczekanie ich. Jestem kobietą i jestem od niektórych starsza. Patrzę im prosto w oczy, może któryś z nich zorientuje się w końcu, że jest chamem.

      Usuń
  4. Lata tradycji przyzwyczaiły sukienkowych, że są witani jak cesarze, a w niektórych miejscowościach jeszcze dziś wyznaczane są dyżury domów na podejmowanie proboszcza na koniec kolędy.
    Nie tylko nie mają kontaktu z wiernymi, ale ich zachowanie często woła o pomstę do nieba, jakby zapomnieli, kto jest dla kogo.
    Kiedyś próbowałam zwiedzić kościół od środka, przed budynkiem stał jakiś facet i ruszył z pretensją do mnie, że nie powiedziałam mu dzień dobry. Okazało się, że to miejscowy proboszcz w cywilu, byłam tak zdumiona jego pretensją, że zabrakło mi riposty...dopiero w aucie odzyskałam głos.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedziałbym, że nie tyle lata tradycji, co lata niewolnictwa. Tradycja kojarzy się bardziej z obrzędowością, rytuałami, natomiast fakt froterowania kolanami podłogi przed duchownymi, ślinienia pierścienia, czapkowania odzwierciedla niewolnicze przyzwyczajenia chłopów pańszczyźnianych.

      Usuń
    2. Ksiądz się zachował niewątpliwie niestosowne, ale jak się wchodzi na cudzy teren, to "Dzień dobry" powiedzieć można i wręcz wypada :D

      Usuń
    3. Dariuszu, mówisz dzień dobry wszystkim nieznajomym? Podziwiam!

      Usuń
    4. W takiej sytuacji bym raczej powiedział. U siebie na schodach mówię prawie wszystkim, których spotkam /bo przeważnie jestem bez okularów i nie mam czasu żeby się dokładnie przyjrzeć, znajomy to, czy nie :D

      Usuń
    5. Tak się zastanawiam, jak to jest u mnie. Gdy jestem na swojej ulicy, mówię "dzień dobry" każdemu, chyba że się zagapię. Robię tak dlatego, że czuję się gospodarzem. Gdy jestem gdzie indziej, zazwyczaj mówię dzień dobry w sytuacjach kameralnych (nie ma tłumu), gdy tłum jest, odpuszczam sobie, chyba że wchodze do zamkniętego pomieszczenia (np. poczekalnia). Oczywiście witam się też ze wszystkimi znajomymi. W historii Jotki ksiądz, który czuje się gospodarzem i teoretycznie raduje się, gdy ludzie przychodzą do kościoła uznał, że ktoś powinien mu się ukłonić, bo raczył stanąć na dziedzińcu.. Rzadko bywam w kościołach, na ogół na koncertach lub zwiedzając, czasem się zdarzy pogrzeb, ale nie jest to miejsce, gdzie każdy każdemu mówi "dzień dobry", ludzie rzadko kiedy nawiązują tam kontakt wzrokowy.
      No ale dobrze, załóżmy Dariuszu, że byś powiedział nieznajomemu "dzień dobry" na dziedzińcu kościoła, który przyjechałeś jedynie zwiedzić (skoro tak mówisz, zakładam że jest to prawda). A jak się zachowujesz, wchodząc np. na peron kolejowy? Mówisz "dzień dobry"
      a) wszystkim,
      b) pracownikom kolei, jako gospodarzom,
      c) tylko nieznajomym,
      d) tylko znajomym,
      e) nie mówię nikomu, bo to mnie powinni mówić i daję opierdol każdemu, kto mi "dzień dobry" nie powie.

      Usuń
  5. U mnie w parafii jest bardzo spoko ksiądz, ale jak słucham opowiadań z innych parafii to czasem włos się na głowie jeży. To ma być ksiądz?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

111. Profanacja.

 Było to 30-go listopada 2024. Temperatura koło 0C, wiał dość silny wiatr. Dwójka nastolatków schroniła się do kościoła pw. Miłosierdzia Bożego w Dębicy, by uprawiać seks. Domyślam się, że w takich warunkach na świeżym powietrzu byłoby niekomfortowo. Woda zamarza, wiatru do pupy nawieje, może jeszcze z piaskiem..., niemiło. Zaczęli od seksu oralnego, a obecni w kościele ludzie coś adorowali. Niby to słowo ma podtekst erotyczny, ale okazuje się, że chodziło o właściwie nie wiadomo co. "Adoracja najświętszego sakramentu" to się nazywało. Zajrzałem do słownika i okazało się, że w chrześcijaństwie sakrament, to obrzęd religijny rozumiany jako widzialny znak lub sposób przekazania łaski bożej, zgodnie z wiarą przez Chrystusa. Z tego co wiem, akurat najświętszy sakrament wymyka się tej definicji, bo nie chodzi o obrzęd, tylko schowane w szafce (może być przenośna) wafle pszenne, o których wierzący stanowczo twierdzą, że jest to mięso denata sprzed 2 tysięcy lat. I to owo coś, w zal...

109. Siła ofiary - siła modlitwy. Zlot patologicznych oszczerców i dewiantów.

 Czasem wierzący uprzedzają mnie z troską, że bez wiary me życie będzie nie do zniesienia. Wtedy przypominam sobie poniższy rysunek: Nie wiem, czy media nagłośniły wystarczająco sprawę, ale 14-go listopada bieżącego roku dowiedziałem się, że odbył się kolejny zjazd patologicznych oszczerców i dewiantów zwących siebie egzorcystami ( kliknij tu, by poczytać ). Zawsze moje myśli biegną wtedy do ich ofiar. Wyobrażam sobie cierpiącą, chorą psychicznie osobę, którą niewoli bandycka rodzina i zamiast wezwać psychiatrę (w dobrych, bogobojnych rodzinach nie może być przecież chorób psychicznych) , wzywają zdegenerowanych hochsztaplerów, którzy na przeróżnie zboczone sposoby (nadzwyczaj często diabła szukają w okolicach intymnych) maltretują "opętanych" , bo kto bogatemu zabroni. Nad tą patologią roztacza opiekę państwo, zresztą dlaczego mnie to nie dziwi, skoro pedofilów ze zorganizowanej grupy przestępczej tego samego związku wyznaniowego chroni również. Nick Cave - Tupelo Skoro pato...

106. Z cyklu: To się dzieje naprawdę.

W każdym razie z absolutnie niepewnych źródeł wiem, że tam na górze taki wielki koleś patrzy, jak się brzydko bawisz pod kołderką. To on nakazał, by na pamiątkę jego śmierci malować jajka i żreć kiełbachę z chrzanem, ale tylko w Polsce. Jak możesz wątpić?