Czytam sobie właśnie o jakiejś katechetce, która w piątek kontroluje dzieciom w szkole kanapki, a te z mięsem lądują w śmietniku. Opowiadał to ponoć dziennikarzowi wzburzony rodzic, którego pociecha chodzi to szkoły imienia Kremówy w miasteczku Kargula i Pawlaka (taka łamigłówka skojarzeniowa). A ja jestem wzburzony, gdy słyszę o wzburzeniu rodzica, bo to on posłał dziecko w łapy tej katechetki, nie załatwia sprawy z nią, dyrekcją, biskupem, policją, prokuraturą, tylko żali się jak pipa jakaś w mediach, pozostając anonimowym i nadal zmuszając dziecko do zboczonych praktyk. Pomijając fakt, że ja bym się w takiej sytuacji nie znalazł, bo dziecka ni cholerę bym na religię nie zapisywał, mogę poradzić rodzicowi, by sprawdził, czy ma jaja, a jeżeli jakimś cudem ma, to niech zabierze dziecko stamtąd czym prędzej, niech wyśle list do pana biskupa z imieniem i nazwiskiem katechetki, której zawdzięcza to, że ani w imieniu swoim, ani nikogo z rodziny, więcej ni złotówki czarnej hydrze nie przeka...